wtorek, 28 października 2014

03 Węgry - Budapeszt


Po odpoczynku w kocim towarzystwie, postanowiłem trochę pospacerować po Budapeszcie. 
Z ciekawszych zabytków, które minąłem po drodze, wspomnę Bazylikę św. Stefana - największy kościół stolicy Węgier.


Neorenesansowy budynek Opery, wzniesiony w drugiej połowie XIX wieku.


Czy monumentalne Muzeum Sztuki Stosowanej.


Ponieważ lubię pociągi (aż wstyd, że przyjechałem autobusem ;) oraz, że miałem je tak jakoś tak po drodze, odwiedziłem dwa budapesztańskie dworce kolejowe. Największy jest Dworzec Keleti - co znaczy wschodni.


To na nim zatrzymują się wszystkie pociągi kursujące z Polski.


Drugi to Budapest Nyugati (dworzec zachodni).



Wewnątrz nie prezentuje się aż tak ładnie jak Keleti - i ludzi też jakby mniej. Jest jeszcze trzeci dworzec - południowy. Ale do niego nie udało mi się dotrzeć ;)



Przy ul. Andrassy mieści się Miniversum, gdzie można spoglądać z góry na Budapeszt w miniaturowej skali.


Zaciekawiła mnie ta reklama Monty Pythona. Okazało się, że jest to musical, nawiązujący do historii z filmu "Monty Python and the Holly Grail". Tutaj próbka Monty Pythona po węgiersku :)



New York Cafe - jedna z najbardziej eleganckich kawiarni w Budapeszcie. Bogato rzeźbione wnętrza przyprawiają o zawrót głowy... podobnie zresztą jak ceny ;) Ponieważ już tego dnia wypiłem swoją kawkę, poszedłem dalej - by napić się piwka :)


Znów dotarłem na ulicę Ullol (i jak się okaże, nie po raz ostatni), gdzie wstąpiłem do niepozornej knajpki wychylić duży kufel Soproni. A że w środku stał flipper - w dodatku najnowsza maszyna Sterna - to sobie zagrałem. Choć to dopiero niespodziewane, acz szczęśliwe preludium do tego co miało nastąpić później :)


Bardzo lubię takie klimatyczne miejsca, jak kino Corvin widoczne na zdjęciu. Niestety chyba jestem w mniejszości, stąd ofensywa multipleksów skierowanych do "popcornowej" publiczności. O takich krakowskich kinach jak Warszawa (sic!), Apollo, Pasaż, Sztuka, czy powstałych w roku 1912 kinach Wanda i Uciecha, pozostała już tylko (piękna) historia.
Już po powrocie do Polski, z ciekawości sprawdziłem historię tego kina. Wybudowano je w 1922 roku i miało salę mogącą pomieścić 1200 osób! W 1996 roku przeszło generalny remont i teraz znajduje się w tym uroczym budynku 6 salowy multipleks... eh.




A teraz trochę polskich akcentów. Ulica Jana Sobieskiego...



I Polski Sklep - mnie nie zachęcił do wejścia, ale w środku to podobno bardzo dobrze zaopatrzony w rodzime produkty spożywczak. A ciekawe, czy w Polsce mamy jakiś Węgierski Sklep?


Niestety nie znalazłem w Budapeszcie żadnego kociego pomnika. Jest za to... pies goniący złodzieja - trochę lipa :(


Na pocieszenie cyknąłem kilka w miarę kocich fotek na ulicach Budapesztu. Z kotowatych mamy kolejnego już lwa, na wystawie sklepu z porcelaną.


To jest reklama akcji społecznej, namawiająca, by sprawdzić czy wszystko dobrze świeci w twoim samochodzie :)


Wreszcie reklama książki "Doktor Sen" Stephena Kinga. Nie napiszę "nowej", bo w Polsce została ona wydana jesienią 2013 roku - tak przy okazji jest to kontynuacja kultowego "Lśnienia" i czytelnikom o mocnych nerwach jak najbardziej polecam!


Chciałem zjeść typowo węgierski gulasz. Spieszyłem się jednak do kolejnego muzeum i musiałem zadowolić się innym typowo węgierskim daniem, "na szybko". Langosz to taki placek usmażony w głębokim oleju. Podaje się go z czosnkiem, śmietaną i tartym żółtym serem, którego nie lubię więc ten dodatek mnie ominął. Muszę przyznać, że całkiem smaczny, choć chętnie dodałbym do tego jeszcze jakiś mięsny składnik :)


Było już późne popołudnie, kiedy trafiłem do Raju :)


Przy ulicy Radnóti Miklós 18 (blisko stacja metra Nyugati pályaudvar) znajduje się Hungarian Pinball Museum.



Pan Balázs Pálfi zgromadził imponującą kolekcję 130 flipperów! Na prawie wszystkich można pograć. Polacy są mile widziani, gdyż właściciel, który jest również zapalonym graczem, ma wielu znajomych z naszego kraju. Poznał ich jeżdżąc na turnieje flipperowe do Warszawy, Bytomia, Mysłowic, Rzeszowa i Krakowa.


Jest to największe tego typu muzeum w Europie. Czynne od środy do niedzieli w godzinach 16:00 - 24:00.



Wstęp kosztuje 500 forintów (zniżkowy połowę tej kwoty) plus każdy kwadrans grania to 200 forintów.



Na szczęście można od razu zapłacić 2500 forintów (około 35zł) co pozwala na nielimitowane granie w danym dniu na dowolnych maszynach!



Znalazło się tu flippery najważniejszych firm takich jak Williams, Bally, Gottlieb, Stern, Sega, Data East czy europejska Zaccaria. Ale również tych mniej znanych manufaktur, które mają w swoim dorobku jednego czy dwa pinballe.



Są maszyny inspirowane zarówno filmami ("Koszmar z ulicy Wiązów" po lewej) jak i grami ("Super Mario Bros" znane z konsol Nintendo, po prawej).


Miłośnicy kultowych filmów fantastycznych, również będą usatysfakcjonowani :)


Są też dwa flippery z serii Pinball 2000, które miały zrewolucjonizować rynek.


Flippery często nawiązywały tematem do popularnych zespołów - tu przykłady z lat 70-tych: Rolling Stones i Kiss.


Jedyną w dzisiejszych czasach firmą, która regularnie z roku na rok dostarcza na rynek kolejne flippery, jest Stern.


Ale to przecież muzeum, nie mogło więc zabraknąć i tych starszych - flipperów elektromechanicznych produkowanych od lat 40-tych do końca 70-tych.


Te najstarsze nie miały jeszcze "łapek" (flippers) służących do odbijania bili.


Dopiero w 1947 roku powstał pierwszy pinball z "łapkami". Humpty Dumpty zrewolucjonizował rynek mimo, iż "łapki" jak widać nie były jeszcze umieszczone we właściwym miejscu - tego dokonał dopiero rok później syn polskich emigrantów Steve (Szczepan) Kordek.


Jest też miejsce na różne nietypowe "dziwactwa".

I stoły z dwupoziomowym blatem.


Prawdziwe perełki, z końca lat 90-tych - bardzo grywalne, acz trudne do zdobycia. Przy czym szukając po aukcjach należy liczyć się z kwotą 20-30 tysięcy złotych. A to i tak nie są te najdroższe "zabawki"!


W chwili wytchnienia od "srebrnej kulki" można trochę postrzelać.


                                                       Poniżej zabytek z 1925 roku!



Jedyne czego mi brakowało, to jakiegoś kociego flippera. A wiem, że takie są - bo sam jednego posiadam :)
Na pocieszenie czarny kotek wypatrzaony na playfieldzie jednej z maszyn.


Za to miłośnicy koni mogą mieć powód do radości ;)


No... tu pozwólmy, że powstrzymam się od komentarza ;)


Na flipperze z 1991 roku Cactus Jack's, udało mi się nawet zrobić wpis! Wprawdzie to dopiero trzecia pozycja w high score, ale i tak jestem dumny :)


Te kilka godzin, które tu spędziłem, minęło "jak z bicza strzelił". Nie ma szans, aby w ciągu jednego dnia zdążyć zagrać na wszystkim. Rewelacyjne miejsce - mimo iż nie kocie, to polecam każdemu od lat 5 do 105! A jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć więcej w tym temacie, warto zakupić pierwszą polską książkę o flipperach "Kulka dziką jest" Waldemara Banasika, oraz odwiedzić stronę i  forum Polskiego Stowarzyszenia Flipperowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz